Od razu napiszę, żeby było jasne. Nie chodzi mi o akcesoria do jogi jak mata, bolster, klocki, pasek. Jogowe pomoce bardzo się przydają i sprawiają, że pozycje, które dla niektórych wydają się poza zasięgiem, stają się bardziej dostępne. Choć pewnie i tutaj wielu z nas przydałoby się więcej umiaru, bo być może nie potrzebujesz najdroższej maty i legginsów za 300 zł. Mam na myśli raczej jogowe gadżeciarstwo, czyli wszystkie te gadżety i bajery, które mają w magiczny sposób podnieść Twoje wibracje, uzdrowić, napełnić pozytywną energią i w ogóle sprawić, że uporządkujesz wreszcie swoje życie i odnajdziesz szczęście.
To tylko czcze obietnice, bo prawdziwe zmiany w życiu nie przychodzą tak łatwo. Jeśli Ty sama nie podejmiesz decyzji, że zaczniesz działać i coś zmieniać, nic samo z siebie się nie zmieni. I żaden magiczny kryształ Ci w tym nie pomoże, ani nie wykona pracy za Ciebie. Szczęście nie jest czymś co przychodzi gotowe, pochodzi ono z naszych własnych działań.
To jak z myciem zębów, nie wystarczy umyć dobrze raz na zawsze, trzeba dbać o nie codziennie. Szczęśliwe, spełnione życie to coś, do czego dochodzimy małymi kroczkami. Nie ma tu jakiejś magicznej formuły, zaklęcia ani drogi na skróty. To codzienna praca nad sobą, która może wydawać się mało pociągająca, jednostajna i… szara, przynajmniej w porównaniu do kolorowych kryształków. Ale w końcu to ona przyniesie efekty, a nie kurzące się buble na półce.
Piszę to również z własnego doświadczenia. Jestem (a raczej byłam) trochę taką straganową sroczką, urodzoną w piątek – dzień targowy. Bardzo łatwo wpadłam więc w jogowe gadżeciarstwo. Zwłaszcza, że jeśli czymś się bardzo interesujemy, jak ja jogą i rozwojem osobistym, to chętniej sięgniemy po portfel. Wydawało mi się, że potrzebuję wszystkiego – od jogowych legginsów, które potem znienawidziłam za nieoddychający, śliski materiał; przez dzbanuszki neti, których teraz używam do podlewania kwiatków; po kryształy, które świetnie się nadają do zbierania kurzu, na który zresztą mam alergię. Często bywało tak, że nowy jogowy gadżecik przynosił poprawę samopoczucia tylko na chwilę, w momencie kiedy go kupiłam i krótko po. Ale szybko przestawał przynosić radość i stawał się wręcz powodem wyrzutów sumienia, że zachowuję się jak dziecko, które kupuje sobie kolejną zabawkę.
Wydaje mi się, że w duszących oparach palo santo i białej szałwi odeszliśmy bardzo daleko od sedna jogi. To przepiękna i prosta (!) praktyka, która ma na celu połączenie naszego ciała, oddechu i umysłu, a więc do praktyki potrzebujesz tak naprawdę tylko tego – ciała, oddechu i umysłu. Nie zrozum mnie źle, sama też lubię sobie czasem zapalić dla nastroju jakieś kadzidełko albo pobrzdąkać na dzwoneczku koshi, ale tak naprawdę niczego z tych rzeczy nie potrzebuję, żeby praktyka jogi i medytacji była naprawdę udana. A wręcz coraz bardziej dochodzę do wniosku, że joga (a przynajmniej moja joga) powinna być jak najbardziej minimalistyczna. Nie powinna odciągać uwagi od tego co ważne, przysłaniać istoty rzeczy – poznawania swojego ciała i zaprzyjaźniania się z nim, połączenia z oddechem, przepracowywania emocji w ciele i łączenia tego wszystkiego (siebie?) w jedną całość.
Nie chcę jednak popadać w drugą skrajność i wyrzekać się wszystkiego, a zwłaszcza tego co daje frajdę – dla mnie oprócz wspomnianych akcesoriów do Yin jogi będzie to świeca sojowa, karty afirmacyjne i misa dźwiękowa przywieziona z Indii. Jeśli praktykujesz bardziej aktywne style jogi, przyda się oczywiście dobra mata. Zaś w Yin jodze nie musisz mieć nawet tego. Najlepiej praktykuje się na mięciutkim dywanie. Przemyśl, które z dodatkowych pomocy są Ci naprawdę potrzebne, a które są tylko zachcianką. Dla przykładu, ja z kostek, bolstera i paska korzystam codziennie, ale worka obciążeniowego z piaskiem, który kupiłam kilka lat temu pod wpływem impulsu, użyłam tylko parę razy.
Nie daj sobie wciskać kolejnych akcesoriów, bubli i ozdóbek. Zanim kupisz, zastanów się czy naprawdę tego potrzebujesz czy to tylko jogowe gadżeciarstwo. Osoby, dla których ważny jest rozwój osobisty są łakomym kąskiem dla wszelkiej maści sprzedawców duchowości, którzy zrobią wszystko, żeby zasiać w nas potrzebę posiadania kolejnego magicznego gadżecika. A sprzedać są w stanie wszystko. Niedawno moja jogowa koleżanka Ania opowiadała mi o tym, że gdzieś w Polsce na jakimś festiwalu czy wyjeździe sprzedawano uzdrawiające i uduchowione… nasiadówki. Tak, dobrze przeczytałaś. Nawet to się sprzeda, jeśli tylko przykleić odpowiednią etykietkę.
Jeśli masz ochotę zacząć praktykę Yin jogi, zapraszam Cię na moje zajęcia.